Czasami
trudno mi zabrać się do pisania, nie słyszę własnych myśli, albo brakuje słów, by
coś nazwać. Gorsze dni? A jak z tych dni
robią się tygodnie? I czuję, że przestrzeń - ta we mnie, w środku, staje coraz mniejsza tak, jakby jakaś mgła, albo ciężkie chmury przesłoniły horyzont.
Trudno wtedy wędrować w wyobraźni do miejsc, o których chciałbym opowiedzieć. Wiele razy, w tym roku, odczuwałam taką
niemoc. Myślałam żeby przerwać pisanie, a nawet całkiem odpuścić prowadzenie
bloga. Miałam wrażenie, że coś się we mnie wypaliło. Jednocześnie szukałam wytłumaczenia
tej sytuacji. Mówiłam sobie, że może to izolacja i niepewność, które wiosną dotknęła
nas wszystkich, ale to było kiepskie alibi… Rok 2020 rok jest trudny, ale
poprzedni był dla mnie dużo gorszy, a jednak, w ubiegłym roku, mniej było
we mnie wahań, czy wręcz niemocy.
Z a n i
e d b a n i e, tak powinnam nazwać ten niepokojący mnie stan. Okazuje się, że
bardzo łatwo samemu zaniedbać to, co się lubi, a winą obarczać jakąś sytuację,
albo innych ludzi. I przy okazji działanie zamienić w bierność i czekać, że coś
się samo zmieni.
O wewnętrzną przestrzeń warto zatroszczyć się, bo to ona sprawia, że ma się
jakieś marzenia, i pomimo przeciwności, próbuje się je spełniać. Dzięki tej
przestrzeni patrzymy na samych siebie jak na wspaniały obraz, pobłażliwie
traktując różne niedoskonałości.
Tyle się
teraz czyta o zabiegach upiększających, dietach i masażach, ale wcale nie jest
łatwo zadbać o to, co wewnątrz nas. Przydałby się czasem balsam dla duszy, dieta dla
myśli, taka żeby w przewadze były te pozytywne i jeszcze jakiś masaż dla serca.
Może nie dosłownie, ale coś, co przywraca jego spokojny rytm, pokój serca.
Pierwszą
rzecz, którą niedawno zrozumiałam było to, że nie muszę być cyborgiem i działać
na mega obrotach. Zwolniłam tempo. Znalazłam dla siebie chwile ciszy. I właśnie
ta cisza okazała się najważniejsza!
Kiedyś doświadczałam jej w czasie wycieczek, kojarzyła mi się z pięknym
krajobrazem. Co zrobić, gdy nie można nigdzie wyjechać? Usiadłam w
fotelu, tak jak siadałam na jednej z ławeczek. I próbowałam „wyłączyć
się” i nie biec nigdzie myślami, nie przekrzykiwać krzyczących, nie ścigać się
i nie porównywać z nikim, nie drążyć i nie zgłębiać wszechobecnych złych
informacji. „Wyłączenie się” dało mi
czas dla siebie. Muzyka podziałała jak balsam nie tylko dla uszu, książki
okazały się doskonałą dietą dla myśli, a modlitwa przywróciła pokój serca, siłę i wiarę, także w ludzi. Okazało się, że
moja przestrzeń buduje się w ciszy. Niekoniecznie na urlopie i wcale nie
potrzebuje wędrówki. Buduje się tu i teraz, w zgiełku wielotysięcznego
miasta.
Wydaje mi się, że w tym roku jakoś skumulowały się jakieś złe moce, które nas przytłaczają. Bo nie tylko Ty odczuwasz wiele trudnych chwil. Powtarzamy sobie, że trzeba pozytywnie myśleć, szukać drobnych rozwiązań tu i teraz. Sprawiać sobie drobne przyjemności, o których za pewnie kiedy indziej nie myślałybyśmy. Taka psychiczna huśtawka pewnie jeszcze długo będzie ale damy radę przetrzymać te dni. Jak widzę udało się Tobie znaleźć te drobne a jakże ważne czynniki wprowadzające spokój i harmonię w życiu. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo siły, pogody ducha oraz samych pięknych dni z widokiem na góry. Kilka dni temu był niezwykły dzień - z widokiem na Śnieżkę. Odległość to ok 130km. Czytałam gdzieś, że w ciągu roku jest kilka takich dni, że Śnieżkę widać z tak daleka. A ja mam to szczęście, że mieszkam na osiedlu położonym dosyć wysoko i czasem spotyka mnie taka wielka niespodzianka.
Usuń