piątek, 20 maja 2016

Cigacice wieś z widokiem na Zieloną Górę


Cigacice leżą na wschodnim brzegu Odry, 14 kilometrów od centrum Zielonej Góry. Podziwiałam je wiele razy z okien autobusu, czy samochodu. Przejeżdżałam tędy rowerem, gdy wybrałam się na wycieczkę do Trzebiechowa. Zawsze zachwycała mnie zabudowa wsi. Domy postawione na wielkiej skarpie nad rzeką. Uroku tej okolicy dodawał też piękny metalowy most. Dla mnie miłośniczki żelastwa był on wielką gratką. 
Na początku maja, przyjechałyśmy z Olą do Cigacic na spektaklu Teatru Wielkiego. Przed ucztą dla ducha. zrobiłyśmy sobie mały spacer po okolicy. Zaglądałyśmy w różne zakamarki i snułyśmy się po uliczkach, oczarowane zapachem kwitnących bzów i  widokiem na Odrę. Piękne domy ułożone, jak ja to nazwałam na kilku piętrach. Oświetlały je promienie słońca.   Z jednego z tych pięter było widać  Zieloną Górę. Czasami tak niewiele potrzeba żeby zrelaksować się, odetchnąć od codzienności. Jak zwykle z wielkim zacięciem fotografowałam przeróżne detale. Po raz kolejny zakradła się refleksja, jak pięknie kiedyś budowano. Na domach widać było zdobienia. Ich motywy nawiązywały do tradycji żeglarskich. Pamiętam jak po Odrze  żeglowało mnóstwo barek, statków i łodzi. Widziałam je  z mostów kolejowych, gdy jechałam pociągiem do babci.  Na szczęście odradza się idea pływania po Odrze. Mam nadzieję, że niedługo wrócimy z Olą do Cigacic, zobaczymy część wsi położoną po drugiej stronie szosy, przy porcie. Od jakiegoś czasu kuszą nas rejsy galarami.  



































piątek, 13 maja 2016

Teatr Wielki w Cigacicach – niezwykłe spotkanie z ludźmi z pasją



  Cigacice są wioską malowniczo położoną na brzegu Odry, 14 km od Zielonej Góry.
11 lat temu zrodził się tam pomysł, aby przygotować przedstawienie dla dzieci i tak powstała amatorska grupa teatralna, czy może bardziej kabaretowa. Inicjatorką tego przedsięwzięcia była Marzena Wozińska, obecnie Dyrektor Artystyczny. Szkoła Podstawowa przygarnęła aktorów. Zaopiekował się też nimi Dariusz Kamys, znany artysta kabaretowy, a prywatnie mieszkaniec tych pięknych okolic, reżyseruje przedstawienia. Na moje szczęście i pewnie wielu innych osób, działalność grupy nie skończyła się na tym jednym występie w 2005 roku.
Niedawno pojechałyśmy z Olą do Cigacic aby zobaczyć „Biuro Skeczy Znalezionych”. Po raz pierwszy miałyśmy okazję podziwiać występ Teatru Wielkiego.
Widzowie całkowicie wypełnili niewielką szkolną salę z lustrami. Zwierciadła ostatnio intrygują mnie i coraz częściej pojawiają się na moim blogu, więc teraz też nie mogło ich zabraknąć. To, co widziałam na scenie było właśnie jak odbici lustrzane nas samych: wady, ludzkie przywary, śmieszne zachowania. Wszystko zostało przedstawione z ogromnym wyczuciem. Dla mnie była to jakby wędrówka w czasie, piękne nawiązanie do dorobku kabaretu Potem, który zapamiętałam z czasu studiów. Nie sposób opisać, a zresztą nie chodzi o to, aby relacjonować poszczególne scenki. Teatr Wielki uraczył nas  prawdziwą dwugodzinną ucztą śmiechu. Przy okazji okazało się, że zmiana prostej scenografii, czyli wynoszenie stołu, czy kilku krzeseł, może też być grą, wywołującą aplauz widowni. Podobała mi się ta minimalizacja wystroju, najważniejszy był aktor i słowo. Po spektaklu dzieliłyśmy się z Olą swoimi wrażeniami i obie zwróciłyśmy uwagę na jeszcze jedną ważną sprawę. Wszyscy aktorzy grający na scenie to ludzie różnych profesji, dla których Teatr Wielki w Cigacicach stał się ogromną pasją. Dobrze spotykać takich ludzi, bo oni pięknie zarażają swoim zaangażowaniem. 
Dziękujemy i do zobaczenia za rok.
Więcej informacji: Teatr Wielki w Cigacicach






Marek Piekarski i Dariusz Kamys
Zdjęcie - odbicie w lustrze. Na scenie: Marzena Wozińska, Roman Włoch i Zbigniew Woźniak
Cały zespół Teatru Wielkiego w Cigacicach przyjmuje ogromne brawa

niedziela, 8 maja 2016

Zamek w Broniszowie - spacer w czasy Renesansu.



Przez wiele lat zajmował szczególne miejsce w mojej rowerowej przestrzeni. Często jechałam tam z Zielonej Góry tylko po to, aby posiedzieć na ławeczce przy zarośniętym stawie. Czasem był po drodze moich dłuższych wycieczek. Zatrzymywałam się wtedy na chwilę na gościnnej ławce. Krótki odpoczynek, mały posiłek dawały siłę do dalszej drogi, a może było to coś innego… Teraz myślę, że tak działała magia tego niezwykłego zabytku. Nie wiem, co powie na to obecny właściciel. Kiedy znajomi pytali mnie o cel niedzielnego wyjazdu, zawsze mówiłam im, że jadę do „mojego zamku”. Dwa lata temu w 2014 roku, po dłuższej przerwie, wsiadłam na rower i moim największym marzeniem było, przyjechać właśnie do Broniszowa. Udało mi się! Ucieszyłam się ze zmian, które zobaczyłam. Staw był oczyszczony, odrestaurowano sgraffita na ścianie, pojawiły się nowe okna. (Zamek, pałace i Żabi Dwór)
Niedawno, w piękny majowy dzień, wybrałyśmy się z Olą do Broniszowa, wygodniej bo samochodem. Po drodze pokazywałam jej moje ulubione trasy rowerowe i wszystko, co warto odwiedzić, czyli moją rowerową przestrzeń. Tak niespiesznie dotarłyśmy do celu. Nie było już mojej ulubionej ławeczki, jednak zamek, dzięki nowemu właścicielowi, okazał się jeszcze bardziej gościnny niż kilka lat temu.
Pan Cezary Lusiński oprowadził nas po wszystkich kątach i opowiadał, co zostało zrobione, jak zabezpieczono stropy, ściany. Przedstawiał plany i tłumaczył przeznaczenie poszczególnych pomieszczeń niezwykłego zabytku, który nazywał pieszczotliwie zamczyskiem. Poczułam magię, tak jak kiedyś. Wędrowałyśmy z Olą od parteru aż po strych. Nie zobaczyłyśmy piwnic, pewnie tam chowa się duch Fabiana bohatera legendy sprzed wieków. Nie wiem, czy chciałabym go spotkać, bo za życia był podobno bardzo okrutnym człowiekiem. Ogromny strych zrobił ma mnie niesamowite wrażenie. Jeszcze większe emocje wywołała sala, którą oglądałam na parterze. Dawniej prawdopodobnie była kaplicą, później salą balową. Zdobiły ją przepiękne sztukaterie. Weszłam po drabinie na rusztowanie służące do renowacji i mogłam dosłownie dotknąć starych belek. Robiłam zdjęcia motywom i odkrywałam coraz to piękniejsze. Jak dziecko, nie wiedziałam, co wybrać, które bardziej cieszyły oczy. W głównej sieni, na ścianie przy drzwiach było epitafium, pieczołowicie odrestaurowane. Przedstawiało kobietę i mężczyznę. Kamienna płyta uratowana przed zniszczeniem skłaniała do refleksji. Kim byli ludzie, na których patrzyliśmy? Wyeksponowane epitafium ukazywało też ogromny szacunek obecnego właściciela do przeszłości tego miejsca.
W wielu zakamarkach widziałam lustra. Od jakiegoś czasu bardzo mnie intrygują i może tak jak ławeczki powinny zagościć na moim blogu. Te w zamku stały lub wisiały czekając na swoje przeznaczenie. Przed lustrem zatrzymujemy się na chwilę, to taki moment spojrzenia na siebie, w siebie, poprawiania wyglądu. Świat odbity w lustrze wygląda ciekawie, niby tak samo… Zamczysko też ma swoje zwierciadło, przegląda się w spokojnej tafli stawu, a czasem tańczy, gdy wodę poruszy wiatr.
Wszędzie czuło się chłód, śmiałam się, że to pozostałość minionej zimy. Jednak dużo intensywniejsze było odczucie ciepłej atmosfery. Ogromne sale, pomimo trwającego remontu, robiły wrażenie przytulnych, miłych i ciepłych.
Ten krótki spacer dostarczył dużo wrażeń. Była to wędrówka w przeszłość do czasu Renesansu, bo zdobienia z tego okresu zostały szczególnie wyeksponowane. Jednocześnie dotykałyśmy teraźniejszość i przyszłość. Dobrze, że mogłyśmy usiąść na chwilę przy herbacie. Właściciel zamczyska osobiście przygotował ją i podał. Nie zabrakło też ciasta, przyniosła je Pani Regina, mieszkanka Broniszowa, która dołączyła do nas i podziwiała prace remontowe. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że mam mało zdjęć i większość zrobiona z ręki, szybko, niedokładnie. Zabrakło ujęć huśtawki i wielu innych ciekawych drobiazgów i miejsc. Do wpisu wykorzystałam zdjęcia wschodniej fasady zamku, które zrobiłam podczas wizyty w Broniszowie w 2014. Nie widać więc na nich kolejnych prac remontowych, między innymi nowych okien, wstawionych w międzyczasie. No tak, zamczysko oczarowało mnie dokumentnie. Chodziłam po nim i po prostu zapominałam robić zdjęcia. Cieszyłam się, że „mój zamek”, cel wielu wycieczek rowerowych, ma teraz właściciela, dbającego o detale i wprowadzającego życie w mury, w których historia zatrzymała się na chwilę. Rozmowa przy herbacie wędrowała w różne zakamarki i dotykała wielu tematów. Czułam, że powoli wracam do rzeczywistości. Czy udało mi się to? Nie jestem do końca pewna. Skąd wzięło się to dziwne zamyślenie i jak to z Olą nazywamy obłęd w oczach? Niedawno miałam okazję ponownie odwiedzić zamczysko. Przyjechałyśmy z Olą dosłownie na chwilę i podziwiałyśmy budowlę z zewnątrz. Pięknie odbijała się w tafli stawu. W porównaniu z 2014 rokiem, wschodnia fasada wypiękniała, przybyło nowych okien. Uważnie przyglądałyśmy się wieży. Znajdujące się na niej sgraffita są przykładem pięknego, renesansowego zdobienia murów. Zostały zabezpieczone i wraz z innymi fragmentami, odrestaurowano je kilka lat temu. Prace konserwatorskie prowadziła Joanna Lang. Opisała ich przebieg w artykule: „Grosse Kunst” – dekoracja sgraffitowa z 1606 roku, renesansowy portret zamku w Broniszowie”. Dopiero po przeczytaniu tego opracowania, uświadomiłam sobie, na czym polega cierpliwa i skrupulatna praca konserwatora zabytków. Widziałam efekty, ale nie zdawałam sobie sprawy, ile trudu trzeba włożyć w ratowanie chociażby fragmentów dawnych wzorów.
 W zamku można już nocować. Wszelkie informacje na ten temat i więcej o zabytku na stronie: Zamek Broniszów.