Uwielbiam
kruki, są piękne i tajemnicze. Ich głos, a czasem świst skrzydeł często
towarzyszy mi podczas wycieczek rowerowych i wędrówek. Kilka lat temu, gdy
mieszkałam w Wolsztynie miałam swój ulubiony kawałek lasu. Na tym niewielkim
terenie, porośniętym sosnami, miały gniazdo kruki i jakieś drapieżniki z
rodziny jastrzębiowatych. Często kłóciły się ze sobą robiąc w lesie wielki
hałas. Innym razem było tak, że
siedziały w zgodzie na gałęziach, każde w swojej części lasu, kruki po prawej,
a jestrzębiowate po lewej stronie. Obserwowałam to skrzydlate towarzystwo siedząc
na niewielkiej skarpie, na skraju pola. Drapieżniki były bardziej płochliwe, a kruki
chyba przyzwyczaiły się do mojego wścibstwa. Gwizdałam, a one odpowiadały mi
krakaniem. Widziałam jak młode kruczki uczyły się latać. Początkowo
przelatywały z jednego drzewa na drugie, byle nie za daleko. Potem, po kilku
dniach treningów, podążały za rodzicami wysoko ponad koronami drzew. Ich głosy
wyraźnie różniły się od niskiego nawoływania dorosłych ptaków.
Później
gdy rozpoczęłam swoje rowerowe wędrówki w okolicy Zielonej Góry często
widziałam te piękne ptaki lecące nad polami, wołające do siebie gdzieś w
oddali.
Podczas
jednej rowerowej wycieczki znalazłam się
w pobliżu jakiejś fermy. Tam cała krucza gromada pilnowała swojego żerowiska.
Jechałam rowerem wąską ścieżką, a na pobliskich drzewach siedziały ogromne
ptaki. Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko kruków. Co jakiś czas jeden z nich
przelatywał nade mną, jakby uprzedzał, że wjechałam na jego terytorium.
Pamiętam, że dzień był pochmurny i mglisty. Szum ptasich skrzydeł tuż nad głową
robił na mnie niesamowite wrażenie.
Cztery
lata temu w grudniowy świąteczny dzień wybrałam się na wycieczkę rowerową. Pogoda
była kapryśna, więc nie jechałam daleko. Na końcu starej Zielonej Góry (teraz
miasto sięga dużo dalej), niedaleko drzewa, które nazwałam Rozłożystym Dębem,
zobaczyłam niezwykłe zjawisko. Z wrażenia zatrzymałam się i stałam dłuższą
chwilę. Nad niewielkim lasem latało mnóstwo kruków, parami, trójkami i
pojedynczo. Wywijały piruety na niebie, przelatywały nad drogą, tak nisko, że
słyszałam świst ich skrzydeł i
przysiadały na kilku sosnach. Chwilę odpoczywały a potem leciały z powrotem.
Wydawały przy tym przedziwne dźwięki. „Normalnemu” krakaniu towarzyszyły
gwizdy, świsty i jakby kląskanie. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego
kruczego spotkania. Na jednej z sosnowych gałęzi siedział jakiś drapieżny ptak
i chyba podobnie jak ja, z ogromnym zadziwieniem przyglądał się temu widowisku.
Gdy mnie zobaczył przeniósł się trochę dalej, ale pozostał w lesie pełnym
kruków. Bardzo żałuję, że nie miałam wtedy aparatu fotograficznego i nie
udokumentowałam tego ptasiego zbiegowiska.
Przejeżdżam
bardzo często koło tego miejsca i zawsze
wspominam niezwykłą wycieczkę w Boże Narodzenie 2011 roku i taniec kruków nad
drogą. Dlaczego zebrały się tego dnia?
Las gdzie w 2011 roku zebrały się kruki. Zdjęcie zrobione 25.12.2015 |
Sosna inspirująca do zabawy aparatem - las koło Wolsztyna |