niedziela, 6 grudnia 2015

Herbatka we Wrzosowym Młynie



     Wyszłam z domu, jak na tą porę roku, dosyć późno. Na szczęście kije samobije mają moc wydłużania kroków. Minęłam białe krzewy. Zimą myślałam, że są oszronione, ale one cały czas są białe. Tyle niezwykłych rzeczy ciągle czeka żebym opisała je na blogu. Las był już "popołudniowy" spieszyłam się, żeby nie stracić ostatnich promieni słońca. Zatrzymałam się tylko raz, gdy zobaczyłam fragment lasu skąpany w słońcu. Było to blisko celu mojej dzisiejszej wycieczki, wiec odetchnęłam z ulgą, będą ładne zdjęcia. Po chwili dotarłam nad Pustelnik. W miejscu, które znam od lat chował się przede mną  skarb. Dzięki opisowi na blogu Rowerem Na Rympał, odnalazłam ruiny młyna Heide Mühle. Miał polską nazwę Chrostno, ale ona nie podoba mi się. Na jednej z map widziałam, że pobliski staw to Staw przy Wrzosowym Młynie, dlatego uważam, że młyn też jest wrzosowy.
Chodziłam ostrożnie po różnych zakamarkach i zaroślach, oglądałam to co pozostało ze starej budowli. Kiedyś tętniło tutaj życie. Teraz panuje przedziwna cisza, a natura pięknie ozdobiła mchem rozrzucone cegły, kamienie i mury. W tej scenerii i o tej porze roku mała krzewinka pokrzywy wyglądała jak przepiękny kwiat. Rozpoczęłam sezon wędrówek z termosem. Rozgościłam się wiec na dobre. Gorąca herbata smakowała wybornie. Miałam wrażenie, że im dłużej tu jestem tym więcej różnych myśli i wspomnień snuje się po mojej głowie. Przypomniał mi się Czarci Młyn w Czerniawie (włączonej do Świeradowa Zdroju). Dotarłam tam z obłędem w oczach po zjeździe z ogromnej góry, a pan młynarz postanowił nakarmić mnie chlebem ze smalcem, chociaż młyn był już zamknięty, taka historia sprzed lat. Rozglądałam się dookoła po ruinach nad Pustelnikiem i szukałam ładnego kamienia. Będzie pasował do mojej kolekcji. Chwilę zastanawiałam się nad tym. Kiedyś mijałam ruiny kościoła i aż kusiło mnie by zabrać kamyczek ze sobą. Odjechałam jednak, ale po kilku kilometrach chciałam wracać. Na szczęście nie wróciłam, a w domu przeczytałam, że w tym kościele mieszkał pustelnik. Pewnie wybiegłby ze swoich zamierzchłych stuleci i gonił mnie po całej Ziemi Frydlanckiej krzycząc: „Oddaj mi mój kamień!!!”. Takie rowerowe opowieści wróciły do mnie we Wrzosowym Młynie, niesamowite miejsce. Znalazłam piękny kamień i zabrałam go ze sobą.
Oj nie wiem czy dobrze zrobiłam. Wracałam do domu i wydawało mi się ze wiatr bardziej szumiał nad głową. Drzewa często skrzypią na wietrze, ale dziś skrzypiały jakoś intensywniej. Kos niespokojnie krzyczał przelatując koło mnie. Taki stary młyn musi mieć jakąś legendę, opowieść, która snuje się do dziś w jego ruinach. Spieszyłam się do domu bo niewiele dnia już zostało. Myślę, że gdybym poczekała do zmroku…

































9 komentarzy:

  1. Aż się wzruszyłam czytając o pięknie ukrytym w upływającym czasie i w młynie, który żyje, mimo, że przeminął...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrzosowy Młyn to takie niesamowite miejsce, nie mogłam wczoraj z niego wyjść. Na pewno tam wrócę.

      Usuń
  2. Pięknie opowiadasz a fantastyczne zdjęcia pięknie to ilustrują.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na trawiastej drodze wiodącej od góry w stronę Czarciego Młyna w ciągu dnia wystawał ciemny Koń.Jakże niebezpiecznie było mijać Konia miastowym. A już na rowerze porcja lęku była trudna do uniesienia bo nie było pewne czy Koń lubi rowery dwukołowe.. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Koń nie był wcale taki groźny, gorsza była sama góra :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nieśmiało pukam do nowej przestrzeni. Chciałabym wprosić się na herbatkę. Jeśli usłyszę: - proszę... wejdę, serdecznie przysiądę i zapodam wieść miłą o leśnej polanie, która w lipcu pachnie pierogami z jagodami.

    OdpowiedzUsuń
  6. Herbatka w lesie smakuje doskonale, a we "Wrzosowym Młynie" jest wyborna. Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mario...piękna opowieść i jeszcze piękniejsze zdjęcia. Zaglądam tutaj z ogromną przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń