Wyszłam
z domu, jak na tą porę roku, dosyć późno. Na szczęście kije samobije mają moc
wydłużania kroków. Minęłam białe krzewy. Zimą myślałam, że są oszronione, ale
one cały czas są białe. Tyle niezwykłych rzeczy ciągle czeka żebym opisała je na
blogu. Las był już "popołudniowy" spieszyłam się, żeby nie stracić ostatnich
promieni słońca. Zatrzymałam się tylko raz, gdy zobaczyłam fragment lasu skąpany
w słońcu. Było to blisko celu mojej dzisiejszej wycieczki, wiec odetchnęłam z
ulgą, będą ładne zdjęcia. Po chwili dotarłam nad Pustelnik. W
miejscu, które znam od lat chował się przede mną skarb. Dzięki opisowi na blogu Rowerem Na Rympał, odnalazłam ruiny młyna Heide Mühle. Miał polską nazwę Chrostno, ale ona
nie podoba mi się. Na jednej z map widziałam, że pobliski staw to Staw
przy Wrzosowym Młynie, dlatego uważam, że młyn też jest wrzosowy.
Chodziłam
ostrożnie po różnych zakamarkach i zaroślach, oglądałam to co pozostało ze
starej budowli. Kiedyś tętniło tutaj życie. Teraz panuje przedziwna cisza, a natura pięknie ozdobiła mchem rozrzucone cegły, kamienie i mury.
W tej scenerii i o tej porze roku mała krzewinka pokrzywy wyglądała jak
przepiękny kwiat. Rozpoczęłam sezon
wędrówek z termosem. Rozgościłam się wiec na dobre. Gorąca herbata smakowała
wybornie. Miałam wrażenie, że im dłużej tu jestem tym więcej różnych myśli i wspomnień
snuje się po mojej głowie. Przypomniał mi się Czarci Młyn w Czerniawie (włączonej
do Świeradowa Zdroju). Dotarłam tam z obłędem w oczach po zjeździe z ogromnej góry, a
pan młynarz postanowił nakarmić mnie chlebem ze smalcem, chociaż młyn był już
zamknięty, taka historia sprzed lat. Rozglądałam się dookoła po
ruinach nad Pustelnikiem i szukałam ładnego kamienia. Będzie pasował do mojej
kolekcji. Chwilę zastanawiałam się nad tym. Kiedyś mijałam ruiny kościoła i aż
kusiło mnie by zabrać kamyczek ze sobą. Odjechałam jednak, ale po kilku kilometrach
chciałam wracać. Na szczęście nie wróciłam, a w domu przeczytałam, że w tym
kościele mieszkał pustelnik. Pewnie wybiegłby ze swoich zamierzchłych stuleci i gonił
mnie po całej Ziemi Frydlanckiej krzycząc: „Oddaj mi mój kamień!!!”. Takie rowerowe
opowieści wróciły do mnie we Wrzosowym Młynie, niesamowite miejsce. Znalazłam
piękny kamień i zabrałam go ze sobą.
Oj
nie wiem czy dobrze zrobiłam. Wracałam do domu i wydawało mi się ze wiatr bardziej szumiał nad głową. Drzewa często skrzypią na wietrze, ale dziś skrzypiały
jakoś intensywniej. Kos niespokojnie krzyczał przelatując koło mnie. Taki stary młyn musi mieć jakąś legendę, opowieść, która snuje się do dziś w jego ruinach. Spieszyłam się do domu bo
niewiele dnia już zostało. Myślę, że gdybym poczekała do zmroku…
Aż się wzruszyłam czytając o pięknie ukrytym w upływającym czasie i w młynie, który żyje, mimo, że przeminął...
OdpowiedzUsuńWrzosowy Młyn to takie niesamowite miejsce, nie mogłam wczoraj z niego wyjść. Na pewno tam wrócę.
UsuńPięknie opowiadasz a fantastyczne zdjęcia pięknie to ilustrują.
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńNa trawiastej drodze wiodącej od góry w stronę Czarciego Młyna w ciągu dnia wystawał ciemny Koń.Jakże niebezpiecznie było mijać Konia miastowym. A już na rowerze porcja lęku była trudna do uniesienia bo nie było pewne czy Koń lubi rowery dwukołowe.. :-)
OdpowiedzUsuńKoń nie był wcale taki groźny, gorsza była sama góra :)
OdpowiedzUsuńNieśmiało pukam do nowej przestrzeni. Chciałabym wprosić się na herbatkę. Jeśli usłyszę: - proszę... wejdę, serdecznie przysiądę i zapodam wieść miłą o leśnej polanie, która w lipcu pachnie pierogami z jagodami.
OdpowiedzUsuńHerbatka w lesie smakuje doskonale, a we "Wrzosowym Młynie" jest wyborna. Zapraszam :)
OdpowiedzUsuńMario...piękna opowieść i jeszcze piękniejsze zdjęcia. Zaglądam tutaj z ogromną przyjemnością.
OdpowiedzUsuń