piątek, 28 stycznia 2022

Ławeczki przy czerwonym szlaku

 


Szlaki turystyczne zwykle prowadzą nas przez piękne tereny i ułatwiają zwiedzanie nowych atrakcyjnych miejsc. Czy interesują nas szlaki wytyczone w miastach, w których mieszkamy? Dużo chodzę po Zielonej Górze – to taki przywilej człowieka bez samochodu, ale niewiele wiem o szlakach turystycznych przecinających miasto. W moim ulubionym lesie często mijam drzewa ze znaczkami żółtego i czerwonego i nordic walking. Ale tam, jak kot, spaceruję swoimi ścieżkami. Wiem, że szlak czerwony prowadzi stronę Wieży Wilkanowskiej, o której już kiedyś pisałam. A gdybym poszła w drugą stronę? Do dzisiaj nie miałam pojęcia, gdzie by mnie ten szlak pokierował. Okazało się, że muszę zrobić test na covid, wybrałam się więc na piechotę do punktu pobrań. Gdy na końcu sąsiedniego osiedla zobaczyłam znaki czerwonego szlaku obudził się we mnie duch turystki, podążałam za nimi. Byłam ciekawa, czy doprowadzą mnie do celu, czy nie skręcą gdzieś w bok.  Wędrowałam przez niewielki lasek, minęłam po drodze kilka ładnych drzew i zauważyłam dwie ławeczki, takie proste, bez oparcia, ale doskonałe, aby na chwilę na nich przysiąść. Pierwsza stała wśród „seledynowych” drzew. Wiem, że nie ma takich w atlasie roślin, ale często widzę je w lasach lub w parkach. Ich korę pokrywają porosty i nadają im piękną seledynową barwę. Druga ławeczka była nieco dalej. Dzień był chłodny i dżdżysty, więc tym razem nie rozsiadałam się wygodnie na ławeczkach. Jednak perspektywa, że po drodze są miejsca odpoczynku była bardzo budująca. Ławeczki nieustannie wprawiają mnie w doskonały nastrój. Szłam więc dalej i właściwie sama droga była „refleksyjną ławeczką”. Szlak prowadził obok ścieżki rowerowej i miałam możliwość wyboru: mogłam iść po równiuteńkim asfalcie, albo krętą dróżką przez las. Zastanawiałam się nad tym, co wybieram, tak w ogóle, w moim życiu. Najczęściej za wszelką cenę staram się uniknąć tego, co trudne. Szykuję sobie plan B i C. Próbuję wszystko przewidzieć, zaplanować. A potem okazuje się, że i tak na wiele rzeczy nie mam wpływu. Jak zaakceptować to, co jest trudne i niewygodne, na co nie mamy wpływu? Jedna z ławeczek była seledynowa, a drugą nazwałabym Ławeczką Akceptacji. Myślę, że wrócę tam kiedyś i posiedzę sobie, aby zastanowić się nad tym wszystkim, co trudno zaakceptować, co wymyka się z tych moich planów i przewidywań. Kawałek dalej, na jednym z drzew zauważyłam wykrzyknik namalowany pod znakiem czerwonego szlaku. To było ostrzeżenie: uważaj możesz zgubić drogę!  Nie zgubiłam drogi i tak się złożyło, że szlak czerwony zaprowadził mnie prosto do punktu badań.  Myślę, że nie przeczytamy o tej „atrakcji” w żadnym z opisów zielonogórskich szlaków turystycznych. Czasy mamy niezwykłe, więc turystyka też może być trochę inna.















niedziela, 23 stycznia 2022

Iłowa - ciekawe miasteczko, nie tylko w porze kwitnienia rododendronów

 

Kilka dni temu pomyślałam, że na blogu dawno nie było pięknych drzew i jakiegoś parku. A gdzie to wszystko można znaleźć? Wszędzie, chociażby po drodze w góry. Jadąc z Zielonej Góry w Karkonosze, czy Góry Izerskie warto zajrzeć do Iłowej, miasta leżącego na południu województwa lubuskiego. Od kilku lat słyszę o niej coraz częściej, szczególnie wiosną ze względu na piękne rododendrony kwitnące w parku. Przyjechałyśmy z Olą do Iłowej  podczas jednego z urlopów. Naszym celem były inne miejsca, ale warto zjechać z najkrótszej drogi do celu i rozejrzeć się, co ciekawego jest tam gdzie jeszcze nie byłyśmy. Rododendrony już dawno przekwitły, ale może to i dobrze, bo Iłowa to nie tylko pięknie kwitnące różaneczniki.   
Najpierw zwrócił moją uwagę i oczarował szachulcowy budynek z bramą wjazdową. Piękny, biało czarny, teraz jest w nim biblioteka, kiedyś były to zabudowania folwarczne. Przeszłyśmy z Olą przez bramę i po chwili ukazał się pałac. Myślałam, że jest mniejszy, zaskoczyła mnie jego wielkość. Szkoda, że nie mogłyśmy wejść do środka. Mieści się tam szkoła i w niedzielę była zamknięta. Nie przyglądałam mu się uważnie, tak tylko rzuciłam pobieżnie okiem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjadę i dokładniej pooglądam. Park Dworski otaczający pałac był niezwykłym miejscem, pozostało w nim sporo z dawnej świetności. Zaglądałyśmy z Olą w różne zakamarki i podziwiałyśmy zamysł jego twórcy - hrabiego Fryderyka von Hochberga Fürstensteina. Tak, Iłowa to nie tylko rododendrony.  W parku można podziwiać ogrody zaaranżowane w stylu angielskim, francuskim, japońskim i chińskim. Ogród japoński był pierwszym tego typu założeniem w Europie.  Wędrowałyśmy przez urocze mostki i dotarłyśmy do ciekawych elementów chińskiego ogrodu. Wreszcie mogłam zobaczyć na żywo, prezentowane na wielu zdjęciach, zbudowane z cegły, bramy księżycowe i most z pagodą nazywany Mostem Miłości. Czytałam, że miejsca te były świadkami burzliwego małżeństwa hrabiego oraz jego zatargu z sąsiadem. Patrząc na przepiękną zieleń i to, co pozostało z ogrodów, myślami przeniosłam się w odległe czasy. Ile troski wkładano w aranżację najbliższego otoczenia. Niezwykłym łącznikiem przeszłości i teraźniejszości są drzewa. W parku było kilka pięknych okazów, przede wszystkim buki, które od razu przykuły moją uwagę. One na pewno pamiętały czasy, gdy w przedwojennej Iłowej hrabia procesował się z sąsiadem Winklerem o drogę przez park.  Przygotowując ten wpis przeczytałam bardzo ciekawą informację. Wspomniany wyżej Wilhelm Winkler był ogromnym miłośnikiem kwiatów. Sprowadził z Ameryki Południowej i hodował moje ulubione dalie, pierwsze w Europie kwiaty tego gatunku!  Małe miasteczko, a znowu pierwsze!

Informacje na temat Parku Dworskiego i Wilhelma Winklera znalazłam na stronie Iłowej i w atrykule z Gazety Lubuskiej