środa, 30 września 2020

Moja ławeczka




Czasami trudno mi zabrać się do pisania, nie słyszę własnych myśli, albo brakuje słów, by coś nazwać.  Gorsze dni? A jak z tych dni robią się tygodnie? I czuję, że przestrzeń - ta we mnie, w środku, staje coraz mniejsza tak, jakby jakaś mgła, albo ciężkie chmury przesłoniły horyzont. Trudno wtedy wędrować w wyobraźni do miejsc, o których chciałbym opowiedzieć. Wiele razy, w tym roku, odczuwałam taką niemoc. Myślałam żeby przerwać pisanie, a nawet całkiem odpuścić prowadzenie bloga. Miałam wrażenie, że coś się we mnie wypaliło. Jednocześnie szukałam wytłumaczenia tej sytuacji. Mówiłam sobie, że może to izolacja i niepewność, które wiosną dotknęła nas wszystkich, ale to było kiepskie alibi… Rok 2020 rok jest trudny, ale poprzedni był dla mnie dużo gorszy, a jednak, w ubiegłym roku, mniej było we mnie wahań, czy wręcz niemocy.
Z a n i e d b a n i e, tak powinnam nazwać ten niepokojący mnie stan. Okazuje się, że bardzo łatwo samemu zaniedbać to, co się lubi, a winą obarczać jakąś sytuację, albo innych ludzi. I przy okazji działanie zamienić w bierność i czekać, że coś się samo zmieni.
O wewnętrzną przestrzeń warto zatroszczyć się, bo to ona sprawia, że ma się jakieś marzenia, i pomimo przeciwności, próbuje się je spełniać. Dzięki tej przestrzeni patrzymy na samych siebie jak na wspaniały obraz, pobłażliwie traktując różne niedoskonałości.
Tyle się teraz czyta o zabiegach upiększających, dietach i masażach, ale wcale nie jest łatwo zadbać o to, co wewnątrz nas. Przydałby się czasem balsam dla duszy, dieta dla myśli, taka żeby w przewadze były te pozytywne i jeszcze jakiś masaż dla serca. Może nie dosłownie, ale coś, co przywraca jego spokojny rytm, pokój serca.
Pierwszą rzecz, którą niedawno zrozumiałam było to, że nie muszę być cyborgiem i działać na mega obrotach. Zwolniłam tempo. Znalazłam dla siebie chwile ciszy. I właśnie ta cisza okazała się najważniejsza!  Kiedyś doświadczałam jej w czasie wycieczek, kojarzyła mi się z pięknym krajobrazem. Co zrobić, gdy nie można nigdzie wyjechać? Usiadłam w fotelu, tak jak siadałam na jednej z ławeczek. I próbowałam „wyłączyć się” i nie biec nigdzie myślami, nie przekrzykiwać krzyczących, nie ścigać się i nie porównywać z nikim, nie drążyć i nie zgłębiać wszechobecnych złych informacji. „Wyłączenie się” dało mi czas dla siebie. Muzyka podziałała jak balsam nie tylko dla uszu, książki okazały się doskonałą dietą dla myśli, a modlitwa przywróciła pokój serca, siłę i wiarę, także w ludzi. Okazało się, że moja przestrzeń buduje się w ciszy. Niekoniecznie na urlopie i wcale nie potrzebuje wędrówki. Buduje się tu i teraz, w zgiełku wielotysięcznego miasta.






sobota, 26 września 2020

Jarząb przy Starej Drodze Celnej

Rośnie niedaleko Jeleniej Łąki, pochylony w stronę drogi. Schował się w gęstwinie innych drzew i nie widać go zbyt dobrze, ale kłania się wszystkim turystom wędrującym Starą Drogą Celną. Jeszcze nie ma imienia, ale wiem, że będę do niego wracała podczas każdej wizyty w okolicy. I tak jak znajomego powitam słowami: Hej, jak się masz? Chociaż drzewo jest niewielkie i niepozorne ma jednak w sobie to coś, co sprawi, że siedząc w domu, jak ja to mówię na nizinach, czasem pomyślę o nim z troską: czy przetrwało kolejną zimę, jak poradziło sobie z burzami i wichurami. Okolica Jeleniej Łąki leży na wysokości około 900 m n.p.m. i panują  tam trudne warunki klimatyczne. Zbyt krótkie lato, długa i mroźna zima, duża wilgotność, przymrozki o każdej porze roku, nie sprzyjają rozwojowi roślin. 
Gdy spojrzałam pierwszy raz na jarząb, pomyślałam, że może rósł wtedy, gdy Starą Drogą Celną wędrowali strudzeni tragarze ze szkłem z huty w Orlu, a w piecu stojącej niedaleko Michelsbaudy palił się ogień. Wyobrażałam sobie, że to skromne drzewo ma ponad 200 lat i zna wszystkie historie, które jak poranne mgły snują się od lat po okolicy. Może przechodził koło niego Henri Pytlak - legenda tych gór? Pytlaka wspominam w mojej książce. Opisuję tam, jak tłumaczyłam koleżance – towarzyszce kilku moich wycieczek, że Henri Pytlak to imię i nazwisko przyrodnika, na którego cześć nazwano szczyt po czeskiej stronie Gór Izerskich. Wspominam, że dopiero podczas wizyty u naszych sąsiadów, dowiedziałam się, że szczyt Pytlackie Kamienie nie upamiętnia  przyrodnika, ale kłusownika. Niedawno przeczytałam o nim kilka ciekawych informacji. Podobno był francuskim żołnierzem, który zdezerterował w góry podczas walk toczących się w okolicy w XIX wieku. Polował na najlepszą zwierzynę, ale gdy któregoś dnia spotkał, poszukującego go, gajowego Jana z Jizerki, darował mu życie. Niestety gdy się ponownie spotkali Jan nie postąpił tak samo, zabił kłusownika. 
Tak sobie często myślę o moich ulubionych Izerach: tyle jest tam miejsc niezbadanych i tak wiele tajemnic. Może piękny jarząb przy Starej Drodze Celnej powinnam nazwać "Drzewem tajemnic".















Henri Pytlak w "Chacie Jizerce" zdjęcie z 2014 roku

piątek, 18 września 2020

"Michelsbaude" Marsa Wawrzyna - niezwykła wędrówka w czasie i w przestrzeni


Po urlopie miałam wielki niedosyt gór, więc … kupiłam sobie książki. Dwie, a właściwie trzy, bo jedna była wydaniem poszerzonym i łączącym dwa tomy i przepadłam. „Michelsbaude” Marsa Wawrzyna - to właśnie ona wciągnęła mnie, porwała w znany, a jednocześnie nieznany świat. We wrześniowe popołudnia, już po pracy siadałam w wygodnym fotelu i … wędrowałam Starą Celną Drogą. Tak, to znowu ta droga, o której niedawno pisałam. Gdy szłam nią kilka tygodni temu, spotykałam niewielu turystów. Droga wyglądała niepozornie, ale jakiegoś czasu jest jednym z moich ulubionych szlaków w Górach Izerskich.  Znalazła ważne miejsce w Mojej przestrzeni. Dzięki książce Marsa Wawrzyna, w tej przestrzeni pojawili się ludzie, tym razem nie byli to znajomi, czy turyści spotkani po drodze. Zjawili się dawni mieszkańcy wioski Izery i Domów nad Kobyłą, przeróżni wędrowcy, którzy przed ponad dwustu laty odkrywali te dzikie i czasem niedostępne tereny.  A przede wszystkim poznałam mieszkańców i gości Michelsbaude - domu, który przez wiele lat stał samotnie przy Jeleniej Łące i był schroniskiem, gospodą chatą, leśniczówką, wszystkim po trochę. Podczas ostatniego przyjazdu w Góry Izerskie widziałam kamień postawiony w miejscu, gdzie kiedyś stał ten budynek. Gdy czytałam książkę, z wygodnego fotela w moim domu, przeniosłam się ponad dwieście lat wstecz. Wędrowałam razem z bohaterami książki… Przez kilka ostatnich dni „nachodziłam się” w tę z powrotem ze Świeradowa lub ze Szklarskiej Poręby do huty w Orlu albo nieco dalej - w Nowym Świecie. Raz ogrzewały mnie promienie letniego słońca, a za chwilę mróz mocno dawał się we znaki. Tutaj nawet w lipcu zdarzają się przymrozki!  Byłam tragarzem, niosącym szkło z huty w Orlu do szlifierni i malarni w Szklarskiej Porębie. Za chwilę razem z badaczami tych terenów zaglądałam w różne zakamarki poznając bogactwo minerałów roślin i zwierząt. Towarzyszyłam artystom zauroczonym górami – nazywanymi kiedyś Olbrzymimi.  Podobnie jak wspomniani wędrowcy wstępowałam do Michelsbaude, aby odpocząć i zjeść kawałek sera, który był podstawowym daniem w tej okolicy.  Zdawało mi się, że słyszę, rozmowy toczące się w czarnej od dymu izbie, czuję zapach drewna palonego w piecu. Przez kilka ostatnich dni byłam w innym niezwykłym świecie, tak sugestywnym, że czułam się jakbym odbyła podróż w czasie i przestrzeni. Aż chciałoby się jeszcze raz jechać w te przepiękne góry.

Stara Droga Celna
Jelenia Łąka
Miejsce gdzie kiedyś stała Michelsbaude

niedziela, 13 września 2020

Pałac Książęcy we Wleniu - piękna i gościnna rezydencja

 

Ten piękny zabytek, położony jest w malowniczej Dolinie Bobru. I chociaż często przejeżdżałam przez Wleń, czekał dosyć długo na swoją historię na tym blogu. Tak to zwykle bywa, coś, co jest po drodze, odkład się na koniec listy zwiedzania, a potem… zapomina. Któregoś dnia przypomniałam sobie, że Wleń jest ciekawym miasteczkiem i warto zatrzymać się tam wracając z gór. Jedną z atrakcji tego miasta jest właśnie barokowy Pałac Książęcy pochodzący z XVI wieku, który od dawna mnie intrygował. Tak, jak w przypadku wielu dawnych rezydencji, mijały wieki zmieniali się właściciele, a historia tego miejsca mogłaby być scenariuszem filmu, na dodatek kryminalnego. Jeżeli już Was zaciekawiłam, to szczegóły można przeczytać na stronie pałacu. XX wiek nie obchodził się z nim zbyt łagodnie, ale uratowany przed rozbiórką, doczekał się troskliwych właścicieli i teraz w jego murach mieszkają goście hotelowi. Odwiedziłam pałac w jedno letnie przedpołudnie. W sali trwały przygotowania do jakiejś uroczystości rodzinnej. Zapytałam o możliwość zwiedzania i ewentualną kawę, czy herbatę. Nie zostałam odprawiona "z kwitkiem", ale zajęta szykowaniem stołów pani wytłumaczyła mi, że bardzo się spieszy, wskazała gdzie jest wszystko, co potrzebne i zaproponowała, abym sama zaparzyła sobie herbatę. Zaraz poczułam się jakbym była u siebie, zrobiłam sobie herbatkę i wyruszyłam zwiedzać zakamarki pałacu. Nie było jeszcze gości hotelowych, więc mogłam, nie przeszkadzając nikomu, zaglądać w każdy kąt, przeglądać się w pięknych lustrach i podziwiać kamienne ławeczki w parku.