Bardzo
lubię, gdy miejsca, które odwiedzam stopniowo ukazują swoje atrakcje. Jakby chciały
przypomnieć: „powoli, spokojnie nie wszystko na raz, warto wrócić i popatrzeć
jeszcze raz, może z innej strony”.
Moja
kolejna, wizyta w Trzebiechowie przyniosła właśnie takie inne spojrzenie na tę
miejscowość. Tym razem nie pobiegłam do pałacu, który niedawno opisywałam. Odkrywałam
nowe zakamarki, bo wjechałam do wsi od strony Głuchowa. I zaraz znalazłam coś ciekawego.Murowane słupki,
pozostałość bramy, zachęcały, aby wejść na stary cmentarz. Przyglądałam się
starym nagrobkom, w głębi był grobowiec wymurowany z czerwonej cegły, pięknie porośnięty winobluszczem. Chciałam podejść bliżej i odczytać napisy na płytach ale komary, małe
złośliwe owady, potraktowały mnie jak wczesny obiad i zmusiły do wyjścia. Szkoda, że nie mogłam zostać chwilę dłużej i lepiej poczuć atmosferę tego miejsca, Wędrowałam dalej ulicą
prowadzącą z kościoła do pałacu. Dotarłam do głównej ulicy. Kusiła jedna z bocznych uliczek, ale tego dnia ważniejsze były budynki dawnego sanatorium.
Mam nadzieję, że uda mi się zwiedzić mieszczący się tam Dom Pomocy Społecznej i
zobaczyć secesyjny wystrój wnętrz zaprojektowany przez Henrego van de Velde.
Tyle już o nim słyszałam. Teraz moją uwagę zwrócił mur. Patrzyłam z innej
perspektywy niż podczas poprzedniej wizyty i pomyślałam – o jaka piękna
falbanka, falbanka z dachówek. Od tej chwili cenny zabytek, z unikatowym wystrojem, stał się dla mnie Domem za Falbanką. Naprzeciw DPS - u był bardzo ciekawe budynki otaczające
pałac. Zrobiłam kilka zdjęć ale czuję wielki niedosyt. Wszystko to czeka na moją kolejną wizytę w Trzebiechowie.