Pamiętam
miejsca, które odwiedziłam wiele lat temu, zapamiętałam wiele szczegółów. Moje wspomnienia
są jak album ze zdjęciami krajobrazów, pałaców, parków i miast. Pełno w nim
obrazów, ale też wypełniają go różne nastroje. Gdy zamykam oczy, mogę wędrować
lub jechać rowerem po drogach, które kiedyś przemierzałam, tych niedaleko
mojego miasta, albo nieco dalej - w moich ukochanych Górach Izerskich i
Karkonoszach. Któregoś dnia, wybrałyśmy się z koleżanką rowerami nad jezioro,
przyglądałyśmy się drogowskazom i informacjom, co jeszcze ciekawego jest w tej
okolicy. Śmiałyśmy się, że mamy za mało czasu by wszystko zwiedzić i pewnie
część zostanie na czas emerytury. Byłam wtedy bardzo zachłanna na poznawanie
nowych miejsc.
Teraz mam dużo bliżej do emerytury, ale jakże zweryfikowały się moje plany i
marzenia. Często ludzie pytają mnie,
gdzie wybieram się rowerem. Oj ciężko przyznać się, że nigdzie nie jadę, że od
kilku lat nie byłam na żadnej dłuższej wycieczce. Ktoś inny pyta czy urlop
spędzę, jak zwykle w górach i już chciałby dowiedzieć się, na jakie szczyty
będę wchodziła. A ja z pewną nieśmiałością
mówię, że na góry to teraz mogę tylko patrzeć. Niewiele jest szlaków, którymi
mogę przejść. Jedne są za strome inne za długie. Wiele pytań i dużo niełatwych
odpowiedzi.
Niedawno
pisałam, że Moja przestrzeń bardzo zminimalizowała się. Przez wiele lat
dzieliłam się z Czytelnikami tym, co widziałam i co zachwyciło mnie. W swoich wpisach nie wspominałam o coraz większych
ograniczeniach, o tym, co utrudnia wędrowanie i czasem zabiera całą radość. Od
kilku lat walka ze sobą, czasem ból, były nieodłącznym towarzyszem wycieczek. Wydawało
mi się, że im bardziej walczę tym zwiększa się szansa na wygraną. Niestety tak
nie jest. Przyszedł taki moment, że muszę pożegnać się z wieloma marzeniami. Te
rowerowe pożegnałam pięknie – wydając książkę o moich drogach i ścieżkach w
Górach i na Pogórzu Izerskim. Ale nie po to ją wydałam. Kiedy trzymałam w rękach moją
małą zieloną książeczkę, nie przypuszczałam, że to będzie moment, gdy w
zasadzie przestanę jeździć na swojej Czerwonej Piękności, a jednak …
Jeszcze niedawno miałam poczucie wielkiej straty, z żalem patrzyłam wstecz,
wyliczałam wszystko to, co już nie wróci, co już nie dla mnie. Zazdrościłam innym, którzy w pełni sił cieszą
się swoimi wędrówkami. Zastanawiałam się, co by było gdyby, szukałam winy w
sobie, w innych i w okolicznościach. A
potem zadawałam sobie pytanie: o czym mam pisać na blogu skoro tak niewiele
zwiedzam, nie poznaję nowych miejsc. Czym mam dzielić się z moimi Czytelnikami?
Może właśnie tym, że postanowiłam,
że będę dalej pisać i szukać ciągle nowych inspiracji. Tym, że w mojej
przestrzeni pojawił się jeszcze jeden wymiar – duchowy. I to właśnie dzięki
poszukiwaniom i doświadczeniom duchowości ingacjańskiej poczułam się uwolniona
od poczucia straty. Nie działa to jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Cały
czas uczę się inaczej patrzeć na wszystko, co przeżyłam. Może jak na pewien, zakończony rozdział książki
mojego życia, po którym będą następne. Uczę się bycia wdzięczną Bogu za to,
czego doświadczyłam. Za wycieczki i
talent, który umożliwił mi opisywanie ich i wydanie książki, za umiejętność
malowania, która daje mi wiele radości. Za uwolnienie od poczucia straty i
tkwienia w przeszłości. Uczę się okazywania wdzięczności wszystkim ludziom, którzy
wspierali i nadal wspierają mnie na tych, czasem niełatwych, ścieżkach.
Staram się patrzeć z innej perspektywy: być bardziej tu i teraz i dostrzegać to,
co jest dobre w mojej teraźniejszości. Nie przestanę dzielić się z Wami moją
przestrzenią. Postaram się zaglądać w
różne ciekawe miejsca i do zdjęć, które zalegają jeszcze w komputerze się i
pisać o tym, co mnie porusza.