Tak szybko, jak tylko mogłam wróciłam do Zatonia, aby
jeszcze raz przejść się aleją lipową. Biegnie ona od wjazdu na teren parku,
koło pałacu i dalej w kierunku wschodnim. Szybciutko minęłam ruiny pałacu,
gościnną kawiarnię mieszczącą się w oranżerii i poszłam dalej w głąb parku, do miejsca gdzie kończą się utwardzone alejki, a sam park przypomina bardziej las. Kilka tygodni temu zaintrygowały mnie rosnące
tam lipy. Chciałam dokładniej im się przyjrzeć zanim liście przysłonią kształt pnia i konarów. Zastanawiałam się, czy drzewa te rzeczywiście obsypią się
bujną zieloną czupryną? Niektóre były bardzo zniszczone. Czas nie obszedł się z
nimi łaskawie, pewnie za chwilę ich nie będzie. Odłamane gałęzie, uszkodzony
pień, dziuple wydrążone przez pracowite dzięcioły, świadczyły o tym, że te lipy
są w bardzo słabej kondycji. Ile mają lat? Czy pamiętają czasy, gdy tą aleją spacerowała
Dorota de Talleyrand-Périgord? Gdy
przyglądam się drzewom często wyobrażam sobie, że są one niemymi świadkami
historii i gdyby tylko potrafiły mówić… W parku jest sporo pięknych ogromnych drzew, ale właśnie te potargane
przez wichury, niewielkie lipy skradły moje serce. I wiem jak to teraz będzie,
znam już tę chorobę, za każdym razem, gdy przyjadę do Zatonia pobiegnę na
koniec parku, aby zobaczyć jak się mają te niepozorne, ale piękne drzewa, rosnące po obu stronach alei. Może będą osłoną dla nowych nasadzeń. Na ostatnim zdjęciu widać młode drzewko rosnące w pniu starego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz