Szosę, którą wyjeżdżam na południe od Zielonej Góry przecina wiele leśnych dróg. Kuszą by skręcić i
zobaczyć co kryje się w zakamarkach lasu. Kilka razy dałam się uwieść pięknym
duktom i wiem, że po prawej stronie są ślady dawnej Kolei Szprotawskiej, a po
lewej płynie Dłubnia. Już kiedyś
zaglądałam nad nią, ale jeszcze nie wiem
gdzie są jej źródła i dokąd zmierza, znam tylko fragmenty tego strumienia i dziś
postanowiłam obejrzeć je dokładniej.
Najpierw
dotarłam do miejsca, gdzie strumyk przecina drogę do Drzonkowa i bardzo zmartwiłam się. Dłubni nie było,
pozostało po niej suche, smutne koryto. Wracałam niepocieszona, ale nie pojechałam jeszcze do domu. Bliżej miasta skręciłam w jedną z leśnych
dróg i po chwili usłyszałam uspokajający szum wody. Tu jeszcze była, płynęła po
kaskadach ułożonych z kamieni i wpływała pod stary, rozsypujący się, ceglany
mostek – przepiękny. Rozglądałam się uważnie dookoła. Zaczęło trochę kropić, więc schowałam się z
aparatem pod drzewa i zauważyłam, że to wiązy, moje ulubione. Pierwsze pożółkłe liście powpadały do wody i
błyszczały na dnie jak złoto. Idzie jesień, dzisiaj widziałam już kilka jej
śladów. Deszcz tylko postraszył. Po chwili mogłam znowu podziwiać to
niesamowite miejsce, żal było odjeżdżać.
Odwiedziłam
dziś jeszcze jeden fragment Dłubni – niedaleko Gajówki Jędrzychów. Z głównej
drogi skręciłam w ulicę Staromłyńską i dotarłam do kolejnych kaskad, a może
raczej wodospadu. Poszłam kawałek wzdłuż strumienia. Mała rzeczka płynęła dostojnie
otoczona pięknymi okazami drzew. Wcześniej widziałam wiązy, a teraz dostrzegłam
ogromną wierzbę – malowniczo złamaną przez burzę lub wiatr, nieco dalej był kasztanowiec
i dęby. Niektóre drzewa leżały przewrócone w poprzek strumienia. Wyglądało to niesamowicie i sprawiało, że
teren przypominał dzikie i niedostępne knieje, a nawoływanie kruków, gdzieś w
oddali, potęgowało to wrażenie. Aż nie chce się wierzyć, że
te piękne miejsca, nad małą znikającą w czasie suchego lata Dłubnią, są zaledwie kilka
kilometrów od mojego domu.