
Po wycieczce do
Broniszowa, już w domu, przypomniałam sobie, że całkiem niedaleko, bo w Ochli,
są jeszcze dwa pałace. Nie miałam innego
wyjścia, musiałam tam pojechać. Wybrałam
trochę dłuższą drogę przez Kiełpin. Cieszyłam się, bo po drodze coraz bardziej wypogadzało się. Zatrzymałam się na chwilę koło rezerwatu Zimna Woda. Po obu
stronach rosły akacje, ich liście
opadały, obsypując wszystko „złotem”. Kawałek dalej zerknęłam na Drzewo
Skrzatów miało jeszcze trochę liści, ale
niedługo będzie gotowe do sesji fotograficznej, ukazującej wszystkie jego zakamarki.
Skręciłam w stronę Ochli i jechałam koło pałacu w Kiełpinie. Patrzyłam na rząd pięknych dębów, od jakiegoś
czasu zerkam na nie ciekawie. Jesień, jeszcze trochę nieśmiało, pomalowała je swoimi kolorami.
Szybko dotarłam do Ochli i zobaczyłam, że podobnie
było w pałacowym parku, przeważała zieleń. Uważnie przyglądałam się drzewom. Rosło
tu kilka naprawdę pięknych okazów.
Niesamowite wrażenie robił wielki
platan, w jego pobliżu stały dęby. W parku było też dużo wiązów. Ucieszyłam się
widząc ich tyle w jednym miejscu. W okolicy jest niewiele wiązów, mam do nich duży sentyment, chyba ze względu na przepiękne "Drzewo Skrzatów". W ogóle uwielbiam
parkowe drzewa. Kiedy patrzę na nie, myślę,
że gdyby miały pamięć i umiały mówić, opowiedziałyby o dawnych czasach, o ludziach,
którzy kiedyś mieszkali w okolicy i
spacerowali po parku. Wiem, że idealizuję te odległe czasy, dla wielu nie były
one łaskawe. Ciekawa jestem kim byłabym, gdybym urodziła się na przykład 200
lat temu. Usiadłam na chwilę na ławce i słuchałam szumu wiatru. Patrzyłam jak
kolorowe liście spadają z drzew. Pałac Johanna Adolpha Schneidera stał obok i należał do tych, które
już chyba zapomniały o swojej
świetności. Mieszkało w nim kilka rodzin i przed budynkiem był spory ruch. Kręcąc
się wśród tych ludzi, trochę nieśmiało, zabrałam się za fotografowanie, ale po chwili
miałam wrażenie, że jestem niewidzialna. Może byłam, może patrząc na stare parkowe drzewa przeniosłam się w
przeszłość, nie tylko myślami.
Ochla
jest niezwykłą wsią, ma dwa pałace. Nie jestem pewna, czy oba zabytkowe budynki
to pałace. Na stronie wojewódzkiego konserwatora
zabytków przeczytałam, że ten zamieszkały to klasycystyczny pałac, a drugi do, którego
właśnie chciałam jechać to barokowy dwór. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie on stał, chyba gdzieś za kościołem.
Jeżdżenie rowerem po Ochli było trochę ekstremalne. Uliczki,może akurat te,które wybrałam były wybrukowane pięknymi,
polnymi kamieniami, więc czasem prowadziłam rower. Pałac, czy też dwór,
zabezpieczono przed zniszczeniem i stoi smutny w cieniu pięknego, ogromnego dębu „Nikodema”. Na tablicy przed dębem
wyczytałam, że drzewo od 2008 roku jest pomnikiem przyrody. Obwód pnia wynosi 10 metrów, a wysokość 34
metry. Rośnie w Ochli około 200-250 lat.
Pałac obejrzałam z kilku stron i próbowałam nawet zajrzeć przez dziurkę od klucza, ogromna
budowla. Szkoda, że nie ma żadnego
pomysłu na przywrócenie dawnego blasku
temu zabytkowi. Podjechałam do pobliskiego kościoła. Jegomość w zbroi,
Alexander von Rothenburg przyglądał się naszemu światu ze swojego
epitafium. Płytę tą przeniesiono z niedalekiego Kiełpina.
Nie spieszyło mi się do domu. Wreszcie zrobiłam zdjęcia mojego ulubionego domu w Ochli. Często przejeżdżałam koło niego i od dawna intrygował mnie kilkoma detalami. Wstąpiłam też do skansenu. Skusiła mnie bujana
ławeczka i nowinka - piękny dom szachulcowy. Przyglądałam się też małej chatce,
była śliczna. Przez moment zastanawiałam się, gdzie zamieszkałabym, gdybym miała
możliwość wyboru, w pięknym, zabytkowym
pałacu, czy w małej uroczej chatce.
Bujałam się na ławeczce i bujałam w obłokach mojej wyobraźni .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz