Od dłuższego czasu myślałam
o tym, aby wyjąć stary aparat i znowu, tak jak kiedyś, robić analogowe zdjęcia.
Wtedy to nawet nie wiedziałam, że one tak nazywają się. Piękna jesień
zmobilizowała mnie, aby połączyć dwa pasujące do siebie elementy: spacer i starą Zorkę 6. W lodówce leżał film, przeterminowany kilkanaście lat.
Trudno, sprawdzę, może coś się uda. Nie byłam pewna czy pamiętam, jak ustawia
się taki aparat. Zerknęłam do książki, którą podarowała mi
babcia i wszystko było jasne. Jeżeli nie spróbuję, to nie będę wiedziała!
Wiele lat temu miałam swoje „patenty”. Jednym z nich była „ściąga” czyli
karteczka z podpowiedzią dotyczącą naświetlania kliszy. Znalazłam ją. To pewnie
dzięki niej zdjęcia wychodziły całkiem ładne. Często rozmawiałam o nich z
fotografem, który je wywoływał. To było ponad 20 lat temu. Teraz, idąc przez
park przyglądałam się pięknym drzewom i stopniowo przypominałam sobie jaką
frajdą jest robinie zdjęć aparatem, starszym ode mnie.
Ucieszyłam się, że w Zielonej Górze jest zakład fotograficzny, który zajmuje
się fotografią analogową. Zaniosłam tam moją przeterminowaną kliszę. To była
niezwykła chwila, gdy po kilku dniach odebrałam wywołane zdjęcia. Poprosiłam o
zeskanowanie ich na pendrive. Są w
bardzo niskiej rozdzielczości. Nie wiem, czy jest to związane z jakością kliszy,
czy ustanawianiami skanera, który przetwarzał negatyw w wersję cyfrową. Postanowiłam pokazać je wszystkie, bo fotografowanie
Zorką to magia. Tu pokręcisz, tam naciśniesz i do końca nie wiesz co z tego
wyjdzie. Aparaty cyfrowe, a później smatrfony rozpieściły nas. Łatwe w obsłudze i bardzo szybko
widzimy efekty naszej pracy. A tu nie ma tak lekko, jest dreszczyk emocji, mała niepewność i
niespodzianka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz