Kilka dni temu coś strzeliło mi do głowy i podczas
spaceru, który miał być krótki i łatwy, wlazłam na Górę Tatrzańską. Zaczęłam
trochę podejrzewać, że moje kije lubią biegać po górkach, a ja z konieczności
za nimi. Na szczycie Tatrzańskiej oniemiałam
i wróciłam do domu z, jak ja to nazywam, obłędem w oczach. Postanowieniem, że przyjdę
tu za kilka dni, z aparatem, żeby opisać i pokazać, co zobaczyłam.
Dzisiaj wróciłam w te strony,
z wielką obawą. Może, od szybkiego podchodzenia, coś mi się porobiło i to, co mnie
oczarowało, było działaniem „modnych ostatnio” endorfin?
Góra nie wyglądała z dołu imponująco,
ominęłam strome podejście i weszłam delikatniej – lasem. Stanęłam
na szczycie i spojrzałam w dół, ale to
nie ten widok wywołał mój obłęd w oczach. Stok narciarski został uformowany
ludzką ręką, a raczej maszynami, nic szczególnego. Odwróciłam się i poszłam
dalej, w kierunku zachodnim. Gdy byłam tutaj wiele lat temu, w lesie, jakby za trasą zjazdową, stała poniemiecka budowla.
Przypominała altankę, ale dzisiaj pozostał
po niej tylko gruz. Wczoraj, w deszczowy dzień, pracowicie przekopywałam internet, w
poszukiwaniu informacji co stało tutaj przed wojną, ale nic nie znalazłam.
Pracowicie przekopywałam – jak to pięknie brzmi.
Jednak Niemcy wiedzieli,
gdzie postawić swoją altankę. Miejsce to było furtką do innego świata. Z góry
roztaczał się przepiękny widok na okoliczne pagórki. Powoli schodziłam z Tatrzańskiej, ale za chwilkę wchodziłam na
następne wzniesienie i ukazywały się przed moimi oczami kolejne krajobrazy, a
raczej obrazy. Szłam po czymś, co przypominało grań wielkiej góry, tylko w
mniejszej skali. Wszystko się zgadzało,
duże góry są dla wielkich zdobywców, dla mnie wystarczą skromniejsze. Po obu
stronach, w dole były ścieżki. Widziałam
jak szli nimi ludzie, tak jak ja nie raz
chodziłam. Patrzyłam z wysokości i podziwiałam. Za leśnymi drogami wznosiły się kolejne pagórki. Część lasu została
przygotowana pod nowe nasadzenia, a może już rosły tam małe igliczki. Tutaj, gdzie szłam panował lekki
nieład, związany z wycinką drzew, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Patrzyłam gdzieś dalej,
ponad tym bałaganem i tak dotarłam do miejsca, które ostatnio oczarowało
mnie szczególnie.
Dwa dni temu, ponad
wierzchołkami drzew, daleko na południu, widać było… góry? Wzgórza Dalkowskie niewielkie, ale
malownicze pasmo, położone za Kożuchowem. Od kilku lat ma ono szczególne
miejsce w moich planach rowerowych. Podczas jednej wycieczki miałam okazję
zakosztować tego krajobrazu. Potem na
kilka lat stało się dla mnie nieosiągalnym marzeniem. Patrzyłam na nie z mojego ulubionego lasu i uśmiechałam
się, bo myślę , że w tym roku uda mi się tam pojechać. Tuż za Górą Tatrzańską zawędrowałam
w przestrzeń wycieczek rowerowych, spotkałam się ze swoimi marzeniami, dotarłam
do mojej „Krainy Marzeń”.
Dzisiaj niestety okolica otuliła się chmurami
i moje okienko na Wzgórza Dalkowskie było zamknięte. Wędrowałam tą przepiękną okolicą, coraz niżej i niżej, mijając po drodze rzeźby
z mchu i piękne kamienie. Ścieżka, którą schodziłam kończyła się przy źródłach
Pustelnika. Trafiłam wiec do równie pięknego miejsca, które mogłoby mieć prawdziwie
górską nazwę – „Dolina Pustelnika”.
Drugi raz przeszłam tą trasą
i zachwycałam się pięknem Wzgórz Piastowskich. Znam je od dziecka, ale myślę,
że teraz odkrywam je na nowo. Czy jest to tak, że kiedy tęsknię za górami,
widzę je wszędzie, nawet w niewielkich pagórkach koło domu? Jak się nie ma co się
lubi…? Może po prostu nauczyłam się doceniać to, co mam blisko, dosłownie na
wyciągnięcie ręki i pamiętam, że małe też jest piękne.
Napisałaś w tytule bloga: "nadszedł czas aby podzielić się z innymi tą przestrzenią" - ze mną się dzielisz MARIO - Dzięki
OdpowiedzUsuńProszę bardzo i serdecznie zapraszam do lektury.
Usuń