Moje niedzielne spacery do
lasu są jak maleńki skrawek urlopu.
Biorę kije, zamykam drzwi mojego domu i zaczyna się jakaś historia. Snuje się
ona razem ze mną po lesie. Czasem się gubi, bo pilnuję techniki chodzenia: krok
ma być dłuższy, kij mocniej wyrzucony do tyłu i jeszcze mocniejsze odbicie.
Czasem to właśnie technika się gdzieś zawieruszy, bo po prawej stronie jest
piękne drzewo, albo inne cudo natury lub ptak ogromny przysiadł na gałęzi. Innym razem to ja pogubię w
moich myślach i wędruję poza czasem i przestrzenią i nie wiem gdzie podziała
się technika i co przed chwilą mijałam. Moim ogromnym szczęściem jest to, że
nigdy nie gubię się w lesie. Wracam więc
bardzo zadowolona z tego ogólnego zawieruszenia. Potem, opisując historię i
wybierając zdjęcia, mogę znów na chwilę tam zagościć i czuję się tak jakbym
była na dwóch spacerach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz