wtorek, 6 stycznia 2015

Góra Tatrzańska 6.01.2015



    Kilka dni temu coś strzeliło mi do głowy i podczas spaceru, który miał być krótki i łatwy, wlazłam na Górę Tatrzańską. Zaczęłam trochę podejrzewać, że moje kije lubią biegać po górkach, a ja z konieczności za nimi. Na szczycie Tatrzańskiej  oniemiałam i wróciłam do domu z, jak ja to nazywam, obłędem w oczach. Postanowieniem, że przyjdę tu za kilka dni, z aparatem, żeby opisać i pokazać, co zobaczyłam.
Dzisiaj wróciłam w te strony, z wielką obawą. Może, od szybkiego podchodzenia, coś mi się porobiło i to, co mnie oczarowało, było działaniem „modnych ostatnio” endorfin?
Góra  nie wyglądała z dołu imponująco, ominęłam strome podejście i weszłam delikatniej – lasem.   Stanęłam na szczycie i spojrzałam  w dół, ale to nie ten widok wywołał mój obłęd w oczach. Stok narciarski został uformowany ludzką ręką, a raczej maszynami, nic szczególnego. Odwróciłam się i poszłam dalej, w kierunku zachodnim. Gdy byłam tutaj wiele lat temu, w lesie, jakby za  trasą zjazdową, stała poniemiecka budowla. Przypominała altankę, ale dzisiaj pozostał po niej tylko gruz. Wczoraj, w deszczowy dzień, pracowicie przekopywałam internet, w poszukiwaniu informacji co stało tutaj przed wojną, ale nic nie znalazłam. Pracowicie przekopywałam – jak to pięknie  brzmi.
 Jednak Niemcy wiedzieli, gdzie postawić swoją altankę. Miejsce to było furtką do innego świata. Z góry roztaczał się przepiękny widok na okoliczne pagórki. Powoli schodziłam  z Tatrzańskiej, ale za chwilkę wchodziłam na następne wzniesienie i ukazywały się przed moimi oczami kolejne krajobrazy, a raczej obrazy. Szłam po czymś, co przypominało grań wielkiej góry, tylko w mniejszej skali.  Wszystko się zgadzało, duże góry są dla wielkich zdobywców, dla mnie wystarczą skromniejsze. Po obu stronach, w dole były ścieżki. Widziałam jak szli nimi  ludzie, tak jak ja nie raz chodziłam. Patrzyłam z wysokości i podziwiałam. Za leśnymi drogami wznosiły się  kolejne pagórki. Część lasu została przygotowana pod nowe nasadzenia, a może już rosły  tam małe igliczki. Tutaj, gdzie szłam panował lekki nieład, związany z wycinką drzew, ale wcale mi to  nie przeszkadzało. Patrzyłam gdzieś dalej, ponad tym bałaganem i tak dotarłam do miejsca, które ostatnio oczarowało mnie szczególnie.
Dwa dni temu, ponad wierzchołkami drzew, daleko na południu, widać było…  góry? Wzgórza Dalkowskie niewielkie, ale malownicze pasmo, położone za Kożuchowem. Od kilku lat ma ono szczególne miejsce w moich planach rowerowych. Podczas jednej wycieczki miałam okazję zakosztować tego krajobrazu. Potem na kilka lat stało się dla mnie nieosiągalnym marzeniem. Patrzyłam  na nie z mojego ulubionego lasu i uśmiechałam się, bo myślę , że w tym roku uda mi się tam pojechać. Tuż za Górą Tatrzańską zawędrowałam w przestrzeń wycieczek rowerowych, spotkałam się ze swoimi marzeniami, dotarłam do mojej „Krainy Marzeń”.
 Dzisiaj niestety okolica otuliła się chmurami i moje okienko na Wzgórza Dalkowskie było zamknięte. Wędrowałam tą  przepiękną okolicą,  coraz niżej i niżej, mijając po drodze rzeźby z mchu i piękne kamienie. Ścieżka, którą schodziłam kończyła się przy źródłach Pustelnika. Trafiłam wiec do równie pięknego miejsca, które mogłoby mieć prawdziwie górską nazwę – „Dolina Pustelnika”.
Drugi raz przeszłam tą trasą i zachwycałam się pięknem Wzgórz Piastowskich. Znam je od dziecka, ale myślę, że teraz odkrywam je na nowo. Czy jest to tak, że kiedy tęsknię za górami, widzę je wszędzie, nawet w niewielkich pagórkach koło domu? Jak się nie ma co się lubi…? Może po prostu nauczyłam się doceniać to, co mam blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki i pamiętam, że małe też jest piękne. 

























2 komentarze:

  1. Napisałaś w tytule bloga: "nadszedł czas aby podzielić się z innymi tą przestrzenią" - ze mną się dzielisz MARIO - Dzięki

    OdpowiedzUsuń