Czy
ktoś lubi listopad, szybko zapadający zmrok, deszcz, zimny deszcz i wiatr? Rano
ciemno, po południu ciemno, a pomiędzy tym ciemno najczęściej jest ponuro.
Końcówkę
listopada nazwałam przedzimią. To czas, gdy jesień powoli się kończy, a zima
już prawie zaczyna. Czas pomiędzy kolorami złotej jesieni, a bielą. Najczęściej
malowany odcieniami szarości. I ta szarość tak trochę zaraża, rozleniwia, a
często zasmuca.
Przedzima
to pora, kiedy dąb kłóci się z wiatrem - Nie oddam liści, chociaż szron już je
zmroził! Rano, na chwilę świat robi się biały, abyśmy przyzwyczaili się do mrozów. Rośliny ozdobione maleńkimi igiełkami, jakby ponownie zakwitły. Ptaki przelatują kluczami śpiewając - aby do
wiosny…
Przedzimę
najlepiej podglądać z dala od miasta. Nie zawsze się to udaje, przedzima chowa
się na łąkach i polach, przesłania ją mgła. Przenikliwym chłodem i wilgocią odstrasza
ciekawskich. A może
to my chowamy się przed nią pod kocykami, pledami. Próbujemy przegonić ciepłem
kaloryfera lub kominka. Nic z tego, ona rozgości się u nas aż do nadejścia zimy.
Może warto powitać ją pogodnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz