niedziela, 1 maja 2022

Wiosenny las


Wybrałam się do lasu zobaczyć wiosnę. Młode listki cieszyły oczy, drobne kwiatki, rozweselały szarość ściółki. Wszędzie, gdzie nie spojrzałam, coś zieleniło się soczystą, czasem wręcz jaskrawą zielenią. Pogoda była przepiękna. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła mnie dosłownie chłonie cieplutkie promienie słońca. Nawet padalec wyszedł na drogę żeby się wygrzewać. Przegoniłam jegomościa, bo wybrał sobie miejsce niezbyt bezpieczne. Cały las śpiewał głosami przeróżnych ptaków, które trudno było mi rozpoznać. Jak dobrze na chwilę oderwać się od gwaru miasta. Odwiedzałam miejsca znane mi od lat, ale cieszyłam się jakbym była tam po raz pierwszy. Tak chyba działa magia lasu. Zawędrowałam do Stawu przy Wrzosowym Młynie. Ten młyn stał kiedyś poniżej zbiornika z wodą. Kilka lat temu oglądałam i fotografowałam pozostałości zabudowań. Zastanawiałam się wtedy, czy nad okolicą nie krąży duch jakiegoś młynarza. Nie odnalazłam jednak żadnej intrygującej historii. Może warto ją napisać? Lubię opisywać miejsca, które oglądam, które poruszają moją wyobraźnię, ale nie potrafię tworzyć fabuły, bogatej w intrygujące wątki i wydarzenia. Może ktoś z zielonogórskich ludzi pióra, skusi się i napisze opowiadania albo książkę, w której jednym z bohaterów będą młyny położone wokół miasta. Było ich kiedyś całkiem sporo. Przyroda powoli zasłania ruiny zabudowań i niedługo zniknie pamięć o nich.  
Wracałam wędrując drugą stroną potoku. Ucieszył mnie widok drzewa rosnącego w poprzek - bohatera jednego z moich wpsiów. Witaj dzielna roślino! Po raz kolejny zastanawiałam się, dlaczego potok nazywa się Pustelnik. Czy mieszkał w tej okolicy jakiś pustelnik?  Zatrzymałam się na chwilkę przy stawie niedaleko źródeł potoku. A właściwie zatrzymało mnie umocnienie jego brzegu, które malowniczo obrósł podbiał i wystawiał swoje żółte główki do słońca. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że mieszkam w wyjątkowym miejscu: w mieście, ale bardzo blisko niezwykłego lasu. Jak piękny jest świat, który nas otacza!






















niedziela, 3 kwietnia 2022

OVO Wrocław - Wrocławski Wieloryb


Gdy pierwszy raz zobaczyłam budynek, zbudowany przy ul. Podwale, jego kształt skojarzył mi się z wielorybem i tak już zostało. Przejeżdżałam koło Wieloryba podczas każdej wizyty we Wrocławiu. Ciekawił mnie ogromnie, a ponieważ był po drodze, mogłam mu zrobić małą sesję fotograficzną. Teraz przygotowujac wpis trochę o nim poczytałam. Powstał w niedawno - w latach 2014-2016. Mieści się w tam hotel, są też apartamenty, biura i inne lokale usługowe. Zdziwiliby się projektanci OVO Wrocław, słysząc porównanie z wielorybem, chociaż może nie do końca. Architekci, projektując budynek, inspirowali się blobitekturą nurtem architektury nawiązującym do zaokrąglonych, obłych, naturalnych form. Budowla swoim kształtem miała przypominać kroplę wody. Gdy patrzyłam na OVO Wrocław, oświetlone promieniami słońca, nie miałam pojęcia o nowym nurcie architektury, ani o innowacyjnych materiałach i technologiach wykorzystanych przy budowie. Przypominałam sobie bajkę J.Tuwima, którą pamiętałam z dzieciństwa. O panu Maluśkiewiczu, który swoją łódką zrobioną z łupinki orzecha wypłynął na morze w poszukiwaniu wieloryba. Bajkę słuchałam z małej płyty winylowej i chyba najbardziej podobał mi się fragment, gdy wieloryb przemówił, do dzisiaj pamietam ten głos...

„Nagle… wyspa… kichnęła!!!
Kichnęła i tak ryknęła:
- A to znów sprawka czyja?
Jaki to śmiałek gwoździe
W nos wieloryba wbija?!”  (J.Tuwim „Pan Maluśkiewicz i wieloryb")

Rrobiłam zdjęcia i czułam się trochę jak pan Maluśkiewicz, podczas swojej wyprawy.  Przechodziłam przez bramę na wewnętrzny dziedziniec i pomyślałam, że zaglądam do wnętrza wieloryba. Taka mała podróż w krainę dzieciństwa... 

Teraz, gdy kto go zapyta,
Czy widział już wieloryba,
Nosa do góry zadziera
I odpowiada: - No, chyba… 
(J.Tuwim „Pan Maluśkiewicz i wieloryb")












  

niedziela, 27 marca 2022

Aleja lipowa w Parku Książęcym w Zatoniu

 


Tak szybko, jak tylko mogłam wróciłam do Zatonia, aby jeszcze raz przejść się aleją lipową. Biegnie ona od wjazdu na teren parku, koło pałacu i dalej w kierunku wschodnim. Szybciutko minęłam ruiny pałacu, gościnną kawiarnię mieszczącą się w oranżerii i poszłam dalej w głąb parku, do miejsca gdzie kończą się utwardzone alejki, a sam park przypomina bardziej las. Kilka tygodni temu zaintrygowały mnie rosnące tam lipy. Chciałam dokładniej im się przyjrzeć zanim liście przysłonią kształt pnia i konarów. Zastanawiałam się, czy drzewa te rzeczywiście obsypią się bujną zieloną czupryną? Niektóre były bardzo zniszczone. Czas nie obszedł się z nimi łaskawie, pewnie za chwilę ich nie będzie. Odłamane gałęzie, uszkodzony pień, dziuple wydrążone przez pracowite dzięcioły, świadczyły o tym, że te lipy są w bardzo słabej kondycji. Ile mają lat? Czy pamiętają czasy, gdy tą aleją spacerowała Dorota de Talleyrand-Périgord? Gdy przyglądam się drzewom często wyobrażam sobie, że są one niemymi świadkami historii i gdyby tylko potrafiły mówić… W parku jest sporo pięknych ogromnych drzew, ale właśnie te potargane przez wichury, niewielkie lipy skradły moje serce. I wiem jak to teraz będzie, znam już tę chorobę, za każdym razem, gdy przyjadę do Zatonia pobiegnę na koniec parku, aby zobaczyć jak się mają te niepozorne, ale piękne drzewa, rosnące po obu stronach alei. Może będą osłoną dla nowych nasadzeń. Na ostatnim zdjęciu widać młode drzewko rosnące w pniu starego.