„Sakura” Festiwal
Japoński – brzmiało bardzo zachęcająco i jeszcze informacja o rozpoczynającym się
Jarmarku Bożonarodzeniowym przekonały mnie do wyjazdu do Poznania. Festiwal odbywał
się na terenie Targów Poznańskich. Pamiętałam to miejsce z dzieciństwa, gdy
jeździłam z moim tatą na wycieczki zakładowe i podziwiałam niezwykłe ekspozycje
corocznej wystawy Międzynarodowych Targów Poznańskich. Teraz, zanim
posmakowałam dalekowschodnich klimatów bardzo uważnie przyjrzałam się budynkom
targowym i doczytałam ich historię. Oglądałam wybudowany po wojnie
modernistyczny Pawilon 10. Były też wcześniejsze, przedwojenne, a wśród nich
Dawny Westybul, czyli budynek z wieżą stojący na rogu ul.Głogowskiej i ul.Bukowskiej,
łączący różne style architektury. Kiedyś w tym miejscu było główne wejście na
tereny wystawowe. Ciekawą historię ma charakterystyczna strzelista wieża,
rozpoznawalny symbol targów. Powstała w latach 1954-55 na pierwsze Międzynarodowe
Targi Poznańskie, a podstawą jej była Wieża Górnośląska z 1911 roku, na
szczycie której mieścił się ogromny zbiornik wodny. „Sakurę” zorganizowano w
Pawilonie 4, którego styl został określony jako klasycyzujący socrealizm. W
ogromnej hali znalazła się przestrzeń na stoiska gastronomiczne kuchni
japońskiej oraz innych kuchni azjatyckich. Były warsztaty japońskiej sztuki
malowania tuszem i oryginalne kimona. Popróbowałam tam różnych smaków, ale
najdłużej zatrzymałam się przy tradycyjnej japońskiej herbacie nazywanej
matcha. Przyglądałam się przygotowywaniu, a potem degustowałam jej intensywny
aromat. Ostatnio nie jestem miłośniczką zielonej herbaty, ale tak przyrządzona
zaintrygowała mnie.
Na terenach targowych zorganizowano też część jarmarku świątecznego. Kolorowe
karuzele i drewniane stragany zagościły koło jednego z przedwojennych budynków.
Patrzyłam na podświetlony i udekorowany,
ale trochę smutny Pawilon 12 – dawny Pałac Targowy zbudowany w 1924-1925
nawiązujący do stylu klasycznego. Może tak jak „czwórka” doczeka się renowacji.
Druga część jarmarku nazywana Poznańskim Betlejem była na Placu Wolności. Doskonały
pretekst do „obowiązkowej” przejażdżki tramwajem. Jednak nie od razu zakosztowałam
świątecznego nastroju w listopadzie. Wcześniej wybrałam się na Rynek z nadzieją
na dobry deser i kawę lub herbatę. Ratusz i jego otoczenie wyglądały
przepięknie. Wszędzie było sporo lokali, ale poszukiwanie kawiarni zajęło
chwilkę. Upór, aby usiąść w wyjątkowym miejscu został wynagrodzony. Kawiarnia „W
filiżance Cafe” mieszcząca się w Hotelu Plazzo Rosso okazała się prawdziwą
perełką. Rozgościłam się w budynku, którego historia sięga średniowiecza,
niektóre ze ścian parteru i piętra pochodziły z XV i XVI wieku. Po uczcie dla
ciała i ducha dopełnieniem był barwny i rozgadany jarmark – wydarzenie, które
już na stałe zagościło w naszych miastach. I dobrze, bo jest to miejsce spotkań
wielu ludzi, wycieczka w świat kolorów i niezwykłej atmosfery. Niesamowite, że
podczas tego jednego wyjazdu udało się połączyć różne smaki, tradycje oraz
style.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz