sobota, 30 listopada 2024

Listopadowy Poznań – pochmurny, ale nie ponury

 

„Sakura” Festiwal Japoński – brzmiało bardzo zachęcająco i jeszcze informacja o rozpoczynającym się Jarmarku Bożonarodzeniowym przekonały mnie do wyjazdu do Poznania. Festiwal odbywał się na terenie Targów Poznańskich. Pamiętałam to miejsce z dzieciństwa, gdy jeździłam z moim tatą na wycieczki zakładowe i podziwiałam niezwykłe ekspozycje corocznej wystawy Międzynarodowych Targów Poznańskich. Teraz, zanim posmakowałam dalekowschodnich klimatów bardzo uważnie przyjrzałam się budynkom targowym i doczytałam ich historię. Oglądałam wybudowany po wojnie modernistyczny Pawilon 10. Były też wcześniejsze, przedwojenne, a wśród nich Dawny Westybul, czyli budynek z wieżą stojący na rogu ul.Głogowskiej i ul.Bukowskiej, łączący różne style architektury. Kiedyś w tym miejscu było główne wejście na tereny wystawowe. Ciekawą historię ma charakterystyczna strzelista wieża, rozpoznawalny symbol targów. Powstała w latach 1954-55 na pierwsze Międzynarodowe Targi Poznańskie, a podstawą jej była Wieża Górnośląska z 1911 roku, na szczycie której mieścił się ogromny zbiornik wodny. „Sakurę” zorganizowano w Pawilonie 4, którego styl został określony jako klasycyzujący socrealizm. W ogromnej hali znalazła się przestrzeń na stoiska gastronomiczne kuchni japońskiej oraz innych kuchni azjatyckich. Były warsztaty japońskiej sztuki malowania tuszem i oryginalne kimona. Popróbowałam tam różnych smaków, ale najdłużej zatrzymałam się przy tradycyjnej japońskiej herbacie nazywanej matcha. Przyglądałam się przygotowywaniu, a potem degustowałam jej intensywny aromat. Ostatnio nie jestem miłośniczką zielonej herbaty, ale tak przyrządzona zaintrygowała mnie.
Na terenach targowych zorganizowano też część jarmarku świątecznego. Kolorowe karuzele i drewniane stragany zagościły koło jednego z przedwojennych budynków.  Patrzyłam na podświetlony i udekorowany, ale trochę smutny Pawilon 12 – dawny Pałac Targowy zbudowany w 1924-1925 nawiązujący do stylu klasycznego. Może tak jak „czwórka” doczeka się renowacji.
Druga część jarmarku nazywana Poznańskim Betlejem była na Placu Wolności. Doskonały pretekst do „obowiązkowej” przejażdżki tramwajem. Jednak nie od razu zakosztowałam świątecznego nastroju w listopadzie. Wcześniej wybrałam się na Rynek z nadzieją na dobry deser i kawę lub herbatę. Ratusz i jego otoczenie wyglądały przepięknie. Wszędzie było sporo lokali, ale poszukiwanie kawiarni zajęło chwilkę. Upór, aby usiąść w wyjątkowym miejscu został wynagrodzony. Kawiarnia „W filiżance Cafe” mieszcząca się w Hotelu Plazzo Rosso okazała się prawdziwą perełką. Rozgościłam się w budynku, którego historia sięga średniowiecza, niektóre ze ścian parteru i piętra pochodziły z XV i XVI wieku. Po uczcie dla ciała i ducha dopełnieniem był barwny i rozgadany jarmark – wydarzenie, które już na stałe zagościło w naszych miastach. I dobrze, bo jest to miejsce spotkań wielu ludzi, wycieczka w świat kolorów i niezwykłej atmosfery. Niesamowite, że podczas tego jednego wyjazdu udało się połączyć różne smaki, tradycje oraz style. 















































 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz