niedziela, 30 sierpnia 2015

Dłubnia


   Szosę, którą wyjeżdżam na południe od Zielonej Góry przecina wiele leśnych dróg. Kuszą by skręcić i zobaczyć co kryje się w zakamarkach lasu. Kilka razy dałam się uwieść pięknym duktom i wiem, że po prawej stronie są ślady dawnej Kolei Szprotawskiej, a po lewej płynie Dłubnia.  Już kiedyś zaglądałam nad nią,  ale jeszcze nie wiem gdzie są jej źródła i dokąd zmierza, znam tylko fragmenty tego strumienia i dziś postanowiłam obejrzeć  je dokładniej.
Najpierw dotarłam do miejsca, gdzie strumyk przecina drogę do Drzonkowa i  bardzo zmartwiłam się. Dłubni nie było, pozostało po niej suche, smutne koryto. Wracałam niepocieszona, ale nie pojechałam jeszcze  do domu. Bliżej miasta skręciłam w jedną z leśnych dróg i po chwili usłyszałam uspokajający szum wody. Tu jeszcze była, płynęła po kaskadach ułożonych z kamieni i wpływała pod stary, rozsypujący się, ceglany mostek – przepiękny. Rozglądałam się uważnie dookoła.  Zaczęło trochę kropić, więc schowałam się z aparatem pod drzewa i zauważyłam, że to wiązy, moje ulubione. Pierwsze pożółkłe liście powpadały do wody i błyszczały na dnie jak złoto. Idzie jesień, dzisiaj widziałam już kilka jej śladów. Deszcz tylko postraszył. Po chwili mogłam znowu podziwiać to niesamowite miejsce, żal było odjeżdżać.
Odwiedziłam dziś jeszcze jeden fragment Dłubni – niedaleko Gajówki Jędrzychów. Z głównej drogi skręciłam w ulicę Staromłyńską i dotarłam do kolejnych kaskad, a może raczej wodospadu. Poszłam kawałek wzdłuż strumienia. Mała rzeczka płynęła dostojnie otoczona pięknymi okazami drzew. Wcześniej widziałam wiązy, a teraz dostrzegłam ogromną wierzbę – malowniczo złamaną przez burzę lub wiatr, nieco dalej był kasztanowiec i dęby. Niektóre drzewa leżały przewrócone w poprzek strumienia.  Wyglądało to niesamowicie i sprawiało, że teren przypominał dzikie i niedostępne knieje, a nawoływanie kruków, gdzieś w oddali, potęgowało to wrażenie. Aż nie chce się wierzyć, że te piękne miejsca, nad małą znikającą w czasie suchego lata  Dłubnią, są zaledwie kilka kilometrów od mojego domu.























piątek, 28 sierpnia 2015

Ławeczka przed chatą łużycką – przemijanie


    Przez chwilę mnie nie było. Gdzieś zawieruszyłam się. Może wybrałam się na spacer do lasu, lub na wycieczkę rowerową, a może przysiadłam na jednej z ławeczek wypatrzonych w skansenie. Nie wiem, ale myślę, że skusiła mnie ławka, na której niedawno siedziałam przed Chałupą z Marcinowa. Piękny łużycki dom z XVIII wieku zrobił na mnie ogromne wrażenie. Miał charakterystyczną dla regionu konstrukcję zrębową i pokrywała go strzecha. Na ścianie szczytowej były cztery przysłupy i to one przykuły moją uwagę. Przypominały mi domy przysłupowe, które oglądałam podczas wycieczek rowerowych, piękne wspomnienia  i nowe refleksje, wiec ławeczka była doskonała.
W Chałupie z Marcinowa urządzono ekspozycję szkolnej  klasy. Wprosiłam się więc na małą lekcję życia. Usiadłam wygodnie, a plecami dosłownie dotykałam historii. Lubię takie miejscach, gdzie teraźniejszość spotyka się z przeszłością. Pierwsze co tam poczułam, to przemijanie, że jest ono takie nieuchronne. Tyle ludzi odeszło, tyle pokoleń minęło od czasu gdy ten stary dom został zbudowany. Uświadomiłam sobie, że przemijanie dotyczy też każdego z nas. Odchodzą ludzie z mojego otoczenia. Trudno jest pogodzić się z tym, ale też niełatwo zaakceptować upływ czasu. Nie jestem coraz młodsza, wiec jak udźwignąć pojawiające się ograniczenia i dolegliwości. Jak nie mieć żalu, że to one  krzyżują moje plany? Tak łatwo zarazić się pesymizmem, ale można inaczej. Warto w takich momentach tłumaczyć sobie, że życie jest jak strój uszyty specjalnie dla mnie, a to co mnie spotyka jest na miarę  możliwości. Potrzebuję tylko trochę więcej optymizmu i wiary.
Na ławeczce przed łużycką chatą przypomniała mi się pewna mądra refleksja, że w życiu ważna jest każda chwila. Nie wolno jej marnować, ale też nie ma sensu rzucać się w wielki pęd życia i gnać nie wiadomo gdzie i po co. Dobrze jest przysiąść na moment i wczuć się w ten nieuchronny, ale naturalny upływ czasu, zaakceptować przemijanie. Poczujemy wtedy zapach starej chaty, przeszłości i może zauważymy teraźniejszość: otaczającą piękną zieleń, obłoki płynące po niebie. Uśmiechniemy się do kogoś, kto przechodzi obok nas. Dzięki temu łatwiej nam będzie patrzeć na życie jak na piękną historię, która dzieje się dzień po dniu i nauczymy się bez żalu spoglądać wstecz.









sobota, 15 sierpnia 2015

Ławeczka wśród kolorowych obrazów Sylwii Gromackiej-Staśko

  


   Muzeum Etnograficzne w Ochli jest miejscem, które dostarcza mi dużo ciekawych tematów. Ostatnio oprócz moich ulubionych domeczków mogłam tam podziwiać prace malarki Sylwii Gromackiej-Staśko, zebrane w sali wystawowej. Autorka jest przedstawicielką malarstwa naiwnego zwanego też prymitywnym lub intuicyjnym. Kierunek ten charakteryzuje się prostotą formy. Inspirację dla twórców stanowi sztuka  ludowa, rysunki dzieci i osób niepełnosprawnych. Obrazy  często nawiązują do świata magicznego, bajek i legend, ukazują też życie codzienne.
   Przyjechałam dosyć wcześnie do skansenu i na wystawie nie było innych zwiedzających, mogłam więc niespiesznie wędrować pomiędzy pięknymi obrazami.  Usiadłam na jednej z ławek pośród przepięknych prac i pomyślałam, że jest to kolejna ławeczka do mojej kolekcji. Oglądanie wystawy z jej perspektywy miało zupełnie inny wymiar, wykluczało pośpiech, pomagało lepiej poczuć atmosferę, ułatwiło skupienie się na własnych myślach i odczuciach. Rozsiadłam się wiec wygodnie i po chwili znalazłam się w pięknym, kolorowym świecie bajek, ilustracji i wyobrażeń autorki. Na obrazach wszystko było proste, ale jakie cudne w tej prostocie. Tutaj domy tańczyły i miałam wrażenie, że nawet one uśmiechały się do mnie.
Czy życie i wszystko co mnie otacza mogłoby być bardziej kolorowe i pełne uśmiechu? Zastanawiałam się ile barw dostrzegam w mojej codzienności? Jak często zauważam piękną zieleń, śliczne odcienie kwiatów. Przecież każde miejsce ma w sobie dużo kolorów, tylko trzeba dobrze popatrzeć i może mniej doszukiwać się brudu i szarości.  
Obrazy Pani Sylwii zachęcały też do wycieczki w świat dzieciństwa, gdzie wszystko było prostsze, kolorowe i beztroskie. Gdy patrzyłam na barwne prace zastanawiałam się ile dziecka pozostało we mnie. Ile naturalnej spontaniczności, ciekawości i radości z odkrywania zachowało się.

Ławeczka wśród barwnych obrazów była doskonałą odskocznią od codziennych spraw. Ciekawa jestem jaką stylizację ubioru do tego miejsca i jego bajkowej atmosfery zaproponowałaby Basia















niedziela, 2 sierpnia 2015

Skansen pełen pięknych wrażeń

Chałupa z Zajączka

    Kiedy pomyślałam, że wreszcie pora wyruszyć na małą wycieczkę rowerową, pierwszym miejscem jakie przyszło mi do głowy był skansen. Wiedziałam, czeka tam na mnie dużo niesamowitych wrażeń. Piękne stare domy zwabiły mnie kolejny raz. Zrobiłam im już mnóstwo zdjęć, ale widocznie za mało. Moje ulubione „przysłupy” doskonale prezentowały się w promieniach słońca. Chodziłam i podziwiałam, zaglądałam we wszystkie zakamarki. Dzisiaj  nieco uważniej przyglądałam się drewnianym rzeźbom. Pierwsze przedstawiały różne postacie i  stały przy wejściu, niedaleko kasy i łowiska. Miałam wrażenie, że wyszły na główną drogę by witać przychodzących gości. Kawałek dalej były kapliczki i świątki, a obok nich „Wesoła Gromadka”, którą już kiedyś pokazałam.
W tej pięknej scenerii zabytkowych domów oraz rzeźb nawiązujących do sztuki ludowej, zagościła na jakiś czas wystawa niezwykłego malarstwa. Po raz kolejny w tym tygodniu mogłam obejrzeć prace Sylwii Gromackiej-Staśko. Oczarowały mnie kolorami i bajkową tematyką. Rozsiadłam się na jednej z ławek w sali, gdzie wisiały barwne obrazy. Będzie więc kolejna „stylowa ławeczka” i może trochę więcej o malarstwie naiwnym, którego przedstawicielką jest autorka ekspozycji.





Dom z Potrzebowa

Dom z Potrzebowa

Chałupa z Marcinowa

Chałupa z Marcinowa

Chałupa z Marcinowa

Chałupa z Jasionowa

Dzwonnica  z Węgrzynic 

Zaproszenie na wystawę 
Obrazy Sylwii Gromackiej-Staśko